niedziela, 10 kwietnia 2016

Czy Wy też odnosicie wrażenie, że w myślach dużo łatwiej rozmawia się z ludźmi? Np. doskonale wiecie co powiedzieć, w jaki sposób się wyrazić itp., a kiedy przychodzi co do czego, kompletnie się gubicie. Ja zaliczyłam taki pokaz dzisiaj, ale nie był to pierwszy raz, a kolejny, kiedy czułam się jak kompletna idiotka. Może idiotka to za duże słowo, ale te wszystkie wątki, które w moich myślach wydawały się zawsze tak idealne, nagle gdzieś się ulotniły i pozostało mi tylko nerwowe przenoszenie ciężaru ciała w nogi na nogę i zdrapywanie naklejki ze szklanego opakowania na kawę. Zawsze po takiej akcji wracam do domu i znowu myślę co ciekawego mogłam powiedzieć i jak inaczej mogła wyglądać ta rozmowa. Mam wtedy zawsze ochotę zapaść się pod ziemię. Dzisiaj jest identycznie!
Ten weekend ogólnie był dziwny. Nie wiem czy to zmęczenie czy ogólna bezsilność sprawiają, że wyładowuję całą swoją negatywną energię na bliskich. Po dwóch tygodniach jadę do domu, cieszę się na ten wyjazd, a pokazuję rogi przy pierwszej możliwej okazji.
Nie mogę się doczekać końca czerwca. Nareszcie skończę pracę w tym mordorze (moja obecna praca) i... No właśnie, to "i". Okrutnie się boję, że trafię jak z deszczu pod rynnę. Na pewno macie już dosyć moich rozterek dotyczących pracy, lęków itp., dlatego powrócę do tego tematu, kiedy skończy mi się umowa w mordorze i nastąpią pewne zmiany.
W najbliższy weekend zaczynam sesję. Tzn. egzaminy zerowe, ale jeżeli dobrze pójdzie, pod koniec maja miałabym już wolne od uczelni. Oczywiście zbiega się to z midtermem z angielskiego, ale mam zamiar ogarnąć wszystko i jednocześnie nie rezygnować z siłowni.
Moja mama zauważyła, że bardzo nie leżą mi obecne studia, ale w związku z moimi różnymi przygodami związanymi ze studiowaniem, mam zamiar je skończyć i po przedyskutowaniu z tatą, stwierdziła, że powinnam jednak iść w kierunku tego, co mnie interesuje. Chociaż jeszcze chwilę temu zapierałam się, że jak za rok obronię magistra, odstawiam edukację! Pewnie jeżeli czytacie moje wpisy, myślicie, że jestem typem człowieka, który ciągle we wszystkim doszukuje się problemu. Ale ja sama jestem przerażona tym, że to wszystko się tak plącze. Naprawdę nie wiem jak to jest, że zdawałam maturę prawie 6 lat temu, a od tego czasu wszystko tak się pokomplikowało. Uwierzcie mi, dałabym wszystko, żeby wrócić do końca gimnazjum, wybrać inne liceum i profil klasy, a później studia. No, ale o tym to ja mogę sobie tylko pomarzyć.
Tak sobie myślę... Jaki to wszystko co się działo i dzieje ma cel? I czy kiedykolwiek siądę i powiem: "Teraz jest idealnie, to było tego wszystkiego warte".
Zaczął się 3 miesiąc siłowni (oczywiście z różną częstotliwością chodzenia tam) i dopadł mnie kryzys. Często mi się nie chce, szukam wymówek.
Stwierdziłam ostatnio, że jestem uzależniona od słodyczy i chyba jedynym wyjściem będzie zupełna rezygnacja z nich.
Buziaki dziewczyny!:* Postaram się, żeby kolejny wpis miał więcej sensu;)